wroclaw.pl strona główna

MPK 100 nowych autobusów dla MPK. Co to będą za pojazdy?

  1. wroclaw.pl
  2. Dla mieszkańca
  3. Aktualności
  4. (Nie)zwykłe matki niezwykłych wrocławian

(Nie)zwykłe matki niezwykłych wrocławian

Data publikacji: Autor:

| aktualizacja: Edytuj w ACMS

„...W moim dzieciństwie każdy dzień roku był dniem Matki. Każdy poranek był dniem Matki. I południe i wieczór i noc” – pisał zmarły przed dwoma laty poeta Tadeusz Różewicz, mocno związany z dolnośląską stolicą, Honorowy Obywatel Wrocławia z 1994 r. Matki znanych wrocławian to postaci, o których wiemy mniej niż o ich nieprzeciętnych potomkach. Często nieśmiałe, pogodzone z losem, ale przepełnione troską i miłością o najbliższych. Pierwsze przewodniczki swoich sławnych dzieci…

Reklama

Matka Tadeusza Różewicza – Stefania Maria z Gelbardów pochodziła z rodziny żydowskiej, ale dla mężczyzny, którego kochała i z którym postanowiła założyć rodzinę, zdecydowała się przyjąć chrzest. Różewiczowie po I wojnie światowej osiedli w Radomsku i tam urodził się Tadeusz – jedno z pięciorga dzieci Stefanii i Władysława. Ojciec utrzymywał rodzinę z pensji niższego urzędnika sądowego. Na jego żonie spoczął obowiązek wychowywania potomstwa i prowadzenia domu. O jej pasjach, zainteresowaniach wiadomo na pewno, że skupiła je na swoich… dzieciach. Miała w tym względzie wystarczająco dużo „pole do popisu” każdego dnia. Nietrudno sobie bowiem wyobrazić, ile uwagi, troski, miłości i przywiązania musiała nosić w sobie, żeby równo obdzielić nimi wszystkich potomków, zmagając się przy tym z wieloma przeciwnościami losu – choćby, gdy wybuchła wojna, z finansowymi problemami. Nie do wyobrażenia jest zaś cierpienie matki, która traci syna i to w tak brutalnych okolicznościach, w jakich życie stracił brat Tadeusza – Janusz rozstrzelany przez Niemców w sierpniu 1944. Pani Stefania przeżyła swoje dziecko o kilkanaście lat (1957), ale zmarła 20 lat wcześniej niż jej mąż, ojciec Tadeusza.

Jednak wydaje się, że to z matką poeta, który związał się na wiele lat z Wrocławiem, czuł szczególną więź i niewypowiedzianą wdzięczność za to, że była. To, czego nie powiedział jej jednak, gdy żyła, to czego nie zrobił, gdy mógł się z nią widywać, te emocje, których się bał/wstydził wtedy, gdy odwiedzał ją w Radomsku, gdzie zakończyła swoje życie – poeta Tadeusz Różewicz wyrzucił z siebie po latach – w niesamowicie osobistym i pięknym utworze „Matka odchodzi”: Teraz, kiedy piszę te słowa, oczy matki spoczywają na mnie. Te oczy, uważne i czułe pytają milcząc: „'Co cię martwi synku...?'” Odpowiadam z uśmiechem: „'nic...wszystko w porządku, naprawdę, mamo''. – „No powiedz – mówi matka – co cię trapi?” Odwracam głowę, patrzę przez okno... Oczy matki wszystko widzące patrzą na urodziny, patrzą przez całe życie i patrzą po śmierci z „tamtego świata”. Nawet jeśli syn zamieniony został w maszynę do zabijania albo w zwierzę mordercę oczy matki patrzą na niego z miłością... patrzą.

„Matka była moim pierwszym guru”…

…po latach – pracy artystycznej, rozgłosu i znaczenia, które zyskał w historii teatru – powiedział o swojej mamie, Emilii z Kozłowskich Grotowskiej – Jerzy Grotowski. Wrocław będzie zawsze kojarzony również z jego nazwiskiem. Twórca znanego na całym świecie Teatru Laboratorium, honorowy wrocławianin z 1998 r. Bez ryzyka przekłamania można powiedzieć – podkreślali bowiem to zawsze bracia Grotowscy, Jerzy i Kazimierz – że to, kim został, jak zasłużył się sztuce jako reformator teatru, Jerzy Grotowski zawdzięcza swojej matce, pani Emilii.

Była rodowitą lwowianką, mocno przywiązaną do tradycji rodzinnych, pięknie opowiadała, a także spisywała te historie. Z wykształcenia nauczycielka, rok starsza od swojego męża – Mariana, którego poznała jako 16-latka. Gdy na świecie pojawiły się ich dzieci – w roku 1930 Kazimierz (został profesorem fizyki), a trzy lata później Jerzy, ich matka była gotowa na każde poświęcenie dla męża, więc podążała wszędzie tam, gdzie znalazł nowe miejsce pracy. We wrześniu 1939, po rozdzieleniu z Marianem Grotowskim, chroniła synów, uciekając z nimi na Ukrainę. Zresztą męża nie spotkała już nigdy potem, choć poznała jego dalsze losy i utrzymywała z nim ożywioną korespondencję. W 1944 r. dowiedziała się, że mąż przeżył, a on sam dał znać z Londynu. Liczyła na jego powrót, ale z czasem przekonała się, że to się nie stanie. Nie udał się też wyjazd za granicę, choć takich prób podejmowała kilka. Koniec końców pani Emilia chyba pogodziła się z tym, że do męża do Anglii nie pojedzie, a to oznaczało właściwie jedno – koniec jej niedługiego małżeństwa. Skupiła się więc na synach, z Marianem Grotowskim pozostając w kontakcie korespondencyjnym, aż do śmierci męża na atak serca w Paragwaju w 1968 r. Gdy synowie jej to powiedzieli, pani Emilia miała zawołać: Nigdy go już nie zobaczę! Całą miłość skupiwszy na synach, matka Jerzego Grzegorzewskiego była dla swoich dzieci wielkim autorytetem, a także towarzyszką podróży. Sama chorowała na serce, ale nie potrafiła odmówić sobie wędrówek po górach. Z Kazimierzem podróżowała po Europie, z Jerzym była też w Indiach i na Cejlonie. Zbierała wszystkie wycinki prasowe na temat jego pracy artystycznej w Polsce i na świecie. A zmarła – w podobny sposób jak jej „korespondencyjny” mąż – na atak serca. Tę ogromną rolę, jaką odegrała w rodzinie, twórca Teatru Laboratorium skomentował jednoznacznie: Matka była moim pierwszym guru.

„Święta” matka świętej

Augusta Stein z domu Courant, rodem z Lublińca, to matka Edyty Stein, zwnej później św. Teresą Benedyktą od Krzyża, urodzonej we Wrocławiu w roku 1891, „filozofki światła”, która została męczennicą Kościoła katolickiego. Od roku 1999 Patronki Europy.

Augusta spełniła się wyjątkowo jako matka, wydała bowiem na świat jedenaścioro potomstwa, a potem wszystkie siły i czas poświęciła tej sporej gromadce pociech i dbałości o dom. Była niewiastą bardzo zaradną i praktyczną, miała rękę do owoców i warzyw, które lubiła uprawiać, uzupełniając w ten sposób domową spiżarnię, nieraz świecącą pustkami. Biznes opałowy jej męża Zygfryda nie miewał się bowiem najlepiej, a z czasem było tylko gorzej. Gdy więc Steinów doszły słuchy o mieście, które daje większe możliwości, czyli o Wrocławiu, właśnie tam wyruszyli. Tam też na świat przyszła ich najmłodsza córka, przyszła święta – Edyta. Auguście nie tylko o większe możliwości zarobkowania chodziło. Jako troskliwa matka wiedziała, że jej dzieciom należy się porządna edukacja, a o taką w dużej metropolii na pewno było ławiej. Z czasem okaże się, że miała rację, zwłaszcza Edyta zasmakowała w w zdobywaniu wiedzy – na miejscowym uniwersytecie studiowała germanistykę, historię i psychologię.

Wrocław nie okazał się taką krainą obfitości, o jakiej myśleli Steinowie. Augusta jednak nigdy nie uskarżała się na niedostatki. Nawet wtedy gdy dopadło ją najgorsze – tragiczna śmierć męża i los wdowy z gromadą dzieci wielkim mieście, nie poddała się jednak, a jej godna podziwu odwaga postrzegana była niemal jak szaleństwo. Niewiele znając się bowiem na handlu drewnem, matka Edyty postanowiła przejąć zadłużone przedsiębiorstwo, by ratować rodzinę. Szanowala i lubiła ludzi, i nie bała się ciężkiej pracy, dlatego jej ryzykowne postanowienie po latach zaowocowało – opinią najlepszego kupca w branży i własną kamienicą (przy dzisiejszej ul. Nowowiejskiej 38). Edyta tak opisała swoją matkę: Sama [Augusta] poprzestawała prawie na niczym. O jej ubiór musiały się troszczyć córki. Najczęściej to, co było potrzebne, sprawiało się matce na urodziny, gdyż w przeciwnym razie zbyt się broniła przed przyjęciem czegoś nowego. A nawet wtedy czyniła nam wyrzuty, że wydaliśmy niepotrzebnie pieniądze.

Zapracowana Augusta nigdy nie zabiedbała dzieci. Stworzyła im dom, w którym była dla nich niekwestionowanym autorytetem. Nie apodyktyczną matką, ale czułym człowiekiem, gotowym przeżywać razem ze swoimi najbliższymi i radość, i porażki. Wierna rodzinie z Lublińca, wierna także do śmierci Zygfrydowi, nie wyszła powtórnie za mąż. Żarliwie wierząca w Boga, nie usiłowała wymóc na najmłodszej córce, gdy ta jako nastolatka stała się ateistką, zmiany decyzji. Swojemu potomstwu pozostawiła wolność wyborów, a one szanowały jej zwyczaje religijne, odziedziczone po przodkach. Augusta zmarła w 1936 r., na sześć lat przed dniem, gdy jej ukochaną Edytę zagazowano w niemieckim obozie zagłady w Oświęcimiu. Stwórca, który tak często poddawał matkę ciężkim próbom, tym razem zadbał o to, by jej serce  nie pękło z rozpaczy…

Źródła: Tadeusz Różewicz „Matka odchodzi”, Kazimierz Grotowski „Portret rodzinny”, Krzysztof Kunert „Augusta Stein – Mama Edyty”; fot. wikipedia, http://www.zwoje-scrolls.com/

Reklama